środa, 3 grudnia 2014

Ręka

Krzyczała. Ból był okropny. Przeszywał tak, jakby był jadem. Czuła się tak, jakby została ukąszona przez jakiegoś groźnego węża. Jakby jej ciało płonęło żywym ogniem. Ale najbardziej odczuwała cierpienie w prawej ręce, a dokładniej w jej wewnętrznej części. Boleść w tym miejscu była niewyobrażalna. Upadła na ziemię. Zaczęła się wić (tak jak jej wyimaginowany wąż) i wrzeszczeć. Kątem oka dostrzegła Dahlię, która stała tyłem do niej i z rozłożonymi rękami snuła jakąś makabryczną pieśń. Nicole czuła, że ma mokrą od łez twarz. Była spocona, brudna i pewnie jej włosy były w nieładzie, ale nie przeszkadzało jej to. Chciała tylko umrzeć. Chciała, aby ten koszmar wreszcie się skończył. Jednak trwał nadal, nic ani nikt nie wysłuchał jej modlitw. Wydawało jej się, że to wszystko trwa długie godziny. Kiedy już myślała, że wyzionie ducha z wycieńczenia, że pomoc nie nadejdzie, nieoczekiwanie wszystko ustało. Ale pojawiło się nowe odczucie - w środkowej części prawej dłoni. Dziewczyna poczuła się tak, jak gdyby włożyła ją w wiadro pełne lodowatej wody. Natomiast trwało to tylko chwilę, bo jej ciało zalśniło, tak samo jak tamten cień. Zamknęła oczy, a gdy je znowu otworzyła, ujrzała cienką błonę przy powierzchni jej skóry. Coś w rodzaju delikatnego, prawie niedostrzegalnego zawirowania powietrza. Zdziwiona, obejrzała swoje ciało dokładnie, kawałek po kawałku. Nic jej nie było, no, prawie nic. Miała kilka purpurowych siniaków oraz coś, jakiś wytatuowany znak (Nicole nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ozdobiła się w ten sposób). Symbol znajdował się we wnętrzu prawej dłoni. Miał grube, wyraźne kontury. Przedstawiał cyfrę- szóstkę, z wystającym do góry jakby hakiem. A może to tylko jej domysły? Może tatuaż był tylko układem niezależnych od siebie kresek? Tatuaż.
Poszukała wzrokiem Dahli. Ta wyszczerzyła się do niej, po raz kolejny prezentując rząd drobnych, białych ząbków. Niepewnie odwzajemniła uśmiech i spytała starając się zabrzmieć nonszalancko:
-Skąd mam ten tatuaż?
- Ja też go mam- odpowiedziała Dhalia, unosząc dłoń i ukazując identyczną kopię jej znaku- Wszystkie go mamy- zaszczebiotała.
Ciekawe.

piątek, 25 kwietnia 2014

Cień

Nicole biegła jakiś czas przez zalaną bladym światłem latarni ulicę Glasgow. Gdzieś w oddali, przed sobą widziała czarną migoczącą postać, która zdawała się nie poruszać, ale utrzymywała równą odległość od zdyszanej dziewczyny. Ta, całkiem zasapana, przystanęła, aby złapać oddech. Dziwna istota znikła z zasięgu jej wzroku. Nicole zmarszczyła brwi i usiadła na chodniku. Ledwie zdążyła dotknąć płyty bruku, a usłyszała głos:
-Nareszcie przystanęłaś- z uśmiechem patrzyła na nią młoda dziewczyna o brązowych, podobnych do jej własnych włosach i okrągłych, niebieskich oczach. Nicole nieco zdziwił strój dziewczyny- miała na sobie błękitną, zwiewną sukienkę, sięgającą jej do kolan.
-Jestem Dahlia. Miło mi cię poznać Nicole- wyszczerzyła się.
-Uhm- mruknęła, szybko wstając.
Zapadła niezręczna cisza, ale po chwili przerwała ją rozentuzjazmowana Dahlia.
-Myślę, że już czas- patrzyła na Nicole z wyraźnym zaciekawieniem.
-Umm.. Mam coś zrobić?- spytała skrępowana dziewczyna.
-Ah, tak! Wybacz. Ostatnio Kapłanki nie przyjmowały nikogo nowego, więc jestem po prostu, no... ciekawa- zmieszała się.
-Aa.. No to mam tu tylko stać?
-Nie, nie. Przepraszam- zagryzła wargę- jesteś taka młoda...- zamyśliła się.
-Ty też nie wydajesz się starsza ode mnie- zauważyła Nicole.
Dziewczyna wybuchła czystym, perlistym śmiechem, który odbijał się echem.
-Słonko, pozory czasem mylą. Nie chciałabyś wiedzieć ile tak na prawdę mam lat.
Nicole wytrzeszczyła na nią oczy.
-Ahh... Lepiej się pospieszmy- spojrzała ze strachem w stronę pobliskiej latarni, a uśmiech zniknął jej z twarzy- pamiętasz może tekst zaklęcia, które rzuciła na ciebie Kapłanka Agatha?
Dziewczyna wytężyła pamięć( domyślała się, że Agatha jest kobietą, która ją nawiedzała). To było tego wieczora, zanim dowiedziała się o wypadku...
-Niestety nie pamiętam tych słów,ale...- przerwała, bo zobaczyła swój cień. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby on się samoistnie nie poruszał.
-Musisz opuścić swój cień- szepnęła Dahlia.
Nicole nie mogła się jednak poruszyć, a tym bardziej mówić.
-Pomyśl o czymś zabawnym- podpowiedziała jej towarzyszka.
Zabawnym? Przez ostatnie kilka dni jej życie było pełne smutku i cierpienia. Żadne radosne wspomnienia nie przychodziły jej teraz do głowy. Przypomniała sobie żart o mrówce, który niegdyś opowiedziała jej Julie. Dawniej dziewczyny się bardzo przyjaźniły, ale nieoczekiwanie rodzice Julie zabrali ją do Norwegii i ich kontakt się urwał. Powtórzyła żart w myślach jeszcze raz, ale w dalszym ciągu nic się nie działo. Zrozpaczona i mająca już skurcze mięśni Nicole, usiłowała sobie przypomnieć coś śmiesznego. Pamiętała jeszcze jakąś historię, którą opowiedziała jej Jules, podczas "ataku" żab, zorganizowanego przez chłopców w VI klasie. Usłyszała swój śmiech. Spojrzała zaskoczona na swoje całkowicie już wolne ciało, a potem na Dahlię. Ta uśmiechała się promiennie.
-A teraz najlepszy moment- spójrz na twój były cień- Nicole powiodła wzrokiem za uciekającą w stronę ciemności plamą. Zobaczyła błysk i przez sekundę wydawało jej się, że widzi coś na kształt dłoni, sięgających w stronę tej plamy światła. Musiała jednak odwrócić wzrok, bo nagle poczuła przeszywający ból w prawej dłoni.
-Zaczęło się- westchnęła Dahlia.

środa, 5 lutego 2014

Złodziejka

Nicole obudziła się, gdy na zewnątrz było już ciemno. Okropnie bolała ją głowa. Ale nie w ten sposób, kiedy bywała chora. Bardziej dogłębnie, w środku. Wstając zachwiała się niebezpiecznie. A więc przez cały ten czas leżała na podłodze. Dziwne. Ile tak właściwie minęło czasu? Gdzie się podziała ta kobieta? Kobieta... Wszystko wróciło. O nie, to pewnie była jakaś złodziejka! A co z pogrzebem!? Dziewczyna zakryła usta widząc rozbitą szybę. ,,A z resztą''-myślała- ,,dom i tak wkrótce zostanie wystawiony na sprzedaż''. Miała zamieszkać u babci... Ale nie mogła o tym teraz myśleć! Póki co poczuwała się w obowiązku sprawdzić kuferek na biżuterię mamy. Wszedłszy do sypialni rodziców początkowo nie zauważyła niczego niepokojącego. Dopiero po chwili dotarło do niej, że z kuferka mamy wystaje jakaś kartka. Ciekawe... Rzuciła się, aby odczytać liścik. Kiedy już miała go w rękach, ktoś przekręcił zamek w drzwiach wejściowych. Oczy jej się rozszerzyły napędzane strachem. Co, jeśli to ta złodziejka!? Wróciła dokończyć dzieło, najpierw ją zabić, a potem obrabować dom? Co miała do stracenia? Najwyżej dołączy do pośmiertnego życia rodziców, jeśli takowe oczywiście istniało. Wyjrzała ostrożnie zza drzwi alkowy. I szok. Miała przed sobą dwoje, dobrze jej znanych ludzi. Kobieta nieco krępej budowy, z obciętymi do uszu, blond włosami pisnęła. Mama. Nicole ze łzami w oczach rzuciła się uściskać rodziców. Ale wtedy tata, wysoki, ciemnooki brunet jednym susem wpadł na nią, przygniatając ciałem.
-Auć- pisnęła.
Mężczyzna zaczął powoli wstawać. Spojrzał na kobietę porozumiewawczo.
-Co pani robi w naszym mieszkaniu?- spytał cicho.
Podniósłszy się, Nicole spojrzała na nich z szeroko otwartymi ustami.
-To ja- zaśmiała się nerwowo- No co wy? To jakiś żart?- dała tacie kuśtykańca w bok, ale ten odsunął się jak oparzony.
-Mamo?- spojrzała na rodzicielkę, która marszczyła brwi- Tato?
- Pani wybaczy?- spytała zdziwiona- Może pomyliłaś adresy złotko?- zadała pytanie nieco cieplejszym głosem, zapewne widząc w jak młodym wieku jest jej rozmówczyni.
Dziewczyna zaczęła płakać. Chyba dlatego, że przypomniała sobie moment podpisania umowy ze złodziejką.
-Nie płacz. Jak się nazywasz?- podjęła mama.
-Ostrzegała! Mówiła, ze nie będziecie mnie pamiętać!- żaliła się- Ale żyjecie- uśmiechnęła się znienacka.
-Skarbie, nie zbliżaj się do niej. Ta dziewczyna ma problemy psychiczne- ostrzegł tata.
-Żyjecie- Nicole zaczęła się śmiać, będąc w ekstazie- na prawdę nic wam nie jest!
-Gdzie twoi rodzice?- zapytał tata.
Nagle przypomniała sobie o liściku, który znalazła.
Już niedługo staniesz się jedną z Nas. Ale cierpliwości. Pod domem czeka na ciebie Dahlia. Udaj się z nią do Krainy Lenosu. Tylko bez żadnych numerów. Chyba zależy ci na rodzicach?
Kiedy skończyła czytać przeniosła wzrok z powrotem na rodziców. Ci bacznie jej się przyglądali.
-Co tam chowasz?- spytał podejrzliwie mężczyzna.
-Eee...Numer domu. Faktycznie pomyliłam adresy. Przepraszam!
I wybiegła w mrok nie odwracając się.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Pogrzeb

Dwa dni po najokropniejszym dniu, jaki można sobie wyobrazić, Nicole starannie zapinała guziczki swojej czarnej, koronkowej koszuli. Była już w domu. Wszystkich zapewniała, że czuje się lepiej -choć to nie do końca była prawda, bo w końcu czy tak naprawdę  można podnieść się po stracie rodziców? Szczerze w to wątpiła . W każdym pokoju czuła pustkę , tak samo jak w swym zbolałym sercu. Pustkę... Nie. Raczej żal. Tak, to odpowiednie określenie. I jeszcze tęsknotę. Żal i tęsknotę, za tym dwojgiem najbliższych jej ludzi pod słońcem.Dziś odbyć się miał pogrzeb, to właśnie na tą okazję przyodziała same czarne ubrania. Będąc w fazie otępienia, początkowo nie usłyszała pojedynczego odchrząknięcia, dopiero kiedy dobyło się ono po raz drugi, zwróciła na nie uwagę. Odwracając się ,wiedziała już kogo ma się spodziewać. Oczywiście. Znowu ta kobieta. Nieudolny wymysł jej wyobraźni, zwykła halucynacja.
-Przybywam z propozycją nie do odrzucenia- zaczęła kobieta.
Nicole spojrzała nań powątpiewająco.
-Mogę wskrzesić twych rodziców.
-Jak śmiesz!!? Jak śmiesz poruszać temat moich rodziców!-wybuchnęła dziewczyna- Ha!-prychnęła jednak po chwili - Ja na prawdę oszalałam. Kłócę się sama ze sobą. Poruszam takie tematy, które mnie poruszają-podbiegła do komody, na której stała malutka szkatułka i wyciągnęła z niej karteczkę. Prostym czarnym drukiem na wizytówce napisany był numer telefonu do psychologa. Ciocia Mary jej go poleciła. Może nie było by wcale błędem umówić się na jedną wizytę? Nie. To nie pora myśleć o takich rzeczach. Odłożyła kartonik na miejsce, po czym pospieszyła do garderoby po buty. Jej wizja już tam na nią czekała.
-Odczep się w końcu-jęknęła Nicole.
-Najpierw uwierz,że jestem prawdziwa.
-Czy jeśli cię wysłucham, to odejdziesz?- spytała niemal płaczliwie idąc do salonu. Na prawdę miała już tego dość. A może jej podświadomość prowadziła z nią takie gierki, bo właśnie to było jej teraz potrzebne? Nie... Czy na prawdę miała udawać, że rodzice zmartwychwstaną? Zginęli, nie żyją, nie wrócą. Szybkim ruchem ręki przetarła łzę, która spłynęła jej na lewy policzek. Pociągnęła nosem i spojrzała niemal błagalnie na ,,swego gościa". Z początku marszczył on brwi, a po sekundzie przymknął na moment powieki. Potem wziął głęboki wdech i otworzył oczy, jednak twarz kobiety przybrała już ten sam, zgryźliwy wyraz, co na początku.
-Tak- zaczęła powoli- raczej mnie już wtedy nie zobaczysz. Ale wracając do propozycji dotyczącej twoich rodziców...-przerwała, badając reakcję dziewczyny- Układ jest prosty- oddasz nam cztery dni, które pozostały ci na Ziemi, a my w zamian ożywimy twoich rodziców. Jest jednak jeden warunek- spojrzała Nicole prosto w oczy-nie będą cię oni pamiętali. Ich wspomnienia o tobie znikną.
-Skończyłaś?- spytała oschle dziewczyna- To odejdź, jak obiecałaś.
Zdziwiła ją stanowczość własnego głosu, bo wyraźnie czuła rosnącą gulę w gardle.
-Musisz mi jeszcze odpowiedzieć.
-Doprawdy, jesteś dziwaczną halucynacją- przewróciła oczami- I nie mam pojęcia, dlaczego przez cały czas wyrażałaś się w pierwszej osobie liczby mnogiej, ale uwierz mi, gdybym mogła wskrzesić rodziców, to zrobiłabym to za każdą cenę. Gdyby... gdyby to tylko było możliwe- zrobiła skwaszoną minę.
-Ależ jest- uśmiechnęła się sztucznie- wystarczy tylko podpisać.
W tym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jej dłoni znikąd pojawił się zrulowany skrawek papieru.
-Czy...czy ty jesteś szatanem?- stan otępienia opuścił ją właśnie w tej chwili. Niby wiedziała, że to absurdalne pytanie,ale coś z tyłu jej głowy podpowiadało jej , że kobieta nie jest wcale zwykłym wytworem wyobraźni. W takim razie czym była?
-Nie żartuj sobie, w porządku?- prychnęła, rozwijając pożółkłą kartkę. Na niej Nicole zobaczyła starannie wykaligrafowane słowa, których jednak nie potrafiła zrozumieć. Spojrzała z powagą na kobietę.
-N-nie mam przy sobie długopisu- wydukała, domyślając się, że będzie musiała się podpisać.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Musisz się schować!- spanikowana dziewczyna zaczęła się gorączkowo rozglądać, w celu znalezienia jakiejś kryjówki dla nieznajomej. Natomiast ta ze spokojem wręczyła jej czarne pióro i wskazała miejsce na papierze. Nicole pomyślała, że jej wizytatorka ma bardzo długie palce i zadbane dłonie. Ale szybko potrząsnęła głową, jakby chciała w ten sposób pozbyć się tej będącej zupełne nie na miejscu myśli. Dzwonek rozbrzmiał po raz drugi. Przyjęła pióro i złożyła staranny podpis.
Nicole Evans
Zemdlała.




wtorek, 17 grudnia 2013

Rozpacz

Gdy Nicole obudziła się następnego dnia, wczorajsze wydarzenia pamiętała jak przez mgłę. Kiedy umysł zaczął jej się rozjaśniać, pojawiła się pulchna kobieta, ubrana w biały fartuch:
-Jak się pani czuje?- spytała wyraźnie zatroskana.
-Czy ja jestem w szpitalu?
-Tak-lekarka uśmiechnęła się słabo- Czy pamięta pani cokolwiek z wypadku?
-Jakiego wypadku?!-spytała przerażona Nicole.
-Czyli nie- zanotowała coś w zeszycie.
-Jaki wypadek?!-powtórzyła dziewczyna.
-Ekhem. No więc trzy dni temu jechała pani ze swoimi rodzicami samochodem...-podjęła zakłopotana-i, no cóż, państwa auto z niewiadomych przyczyn zderzyło się z innym pojazdem-kobieta zagryzła wargę.
-A.. gdzie są moi rodzice w tej chwili?- Nicole spojrzała lekarce prosto w oczy. Ta natychmiast odwróciła wzrok. Po kilku sekundach otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Po chwili wyrecytowała jednak:
-Nie żyją. Przykro mi. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy aby ich uratować. A teraz wybaczy pani, ale wzywają mnie obowiązki zawodowe- i odeszła nie racząc nawet na nią spojrzeć.
Nicole przyglądała się swoim dłoniom. To wszystko nie jest prawdziwe. To się  nie mogło wydarzyć. Po prostu śni mi się jakiś koszmar-pomyślała. Pierwsza łza spłynęła po jej zaczerwienionym policzku. Druga kropelka wody już jaśniała w jej oku. Spadła. Trzecia tak samo... Kolejna... i następna... W końcu rozpłakała się na dobre. Kiedy wreszcie się uspokoiła, przypomniała sobie twarze obojga rodziców. Natychmiast zaczęła łkać. Tym razem była to jednak czysta rozpacz.

niedziela, 15 grudnia 2013

Ciemność




Słyszała swój własny, urywany oddech. Nierównomierne bicie serca. Spróbowała otworzyć oczy. Zupełnie niepotrzebnie, bo w pomieszczeniu było ciemno. Mimo wszystko postanowiła jednak się stąd wydostać. Nienawidziła ciemności. Bała się jej. Rozpaczliwie starała się coś ujrzeć, zaczęła panikować... Gdy nagle zobaczyła malutkie okienko po lewej stronie. Pod nim była jakaś półka, a na niej stało kilka zapalonych świeczek. Poczuła przyjemny zapach wanilii. Zastanawiała się, czy światło było cały czas, a ona dopiero teraz tak naprawdę otwarła oczy, czy też... Jej rozważania przerwał zimny jak lód głos:
-Jesteś gotowa?
Zamarła. W panice wstrzymała oddech i otworzyła szerzej oczy. Jednak prócz drobnych, tańczących płomyków, nie dostrzegała niczego. Po dość długiej chwili ciszy, uznała, że musiała się przesłyszeć.
-Pytałam, czy jesteś gotowa-ten sam głos przeciął powietrze jak nóż.
-K-kto tu jest?-wyjąkała ze strachem.
-To nieistotne. Odpowiedz na pytanie.
Nicole głośno przełknęła ślinę.
-Ymm... Gotowa na co?- rozejrzała się gorączkowo, w celu znalezienia ewentualnej drogi ucieczki.
-Na Inicjację.
-Ch-chyba nie rozumiem.
-Tu nie ma czego rozumieć!-zagrzmiał głos-Po prostu odpowiedz.Chcesz opuścić to miejsce?-spytał nieco spokojniej.
-N-no tak. Ale gdzie ja w ogóle jestem?
-Zostałaś przyjęta- i kobieta( jak Nicole wywnioskowała po głosie) zaczęła pośpiesznie szeptać:
      Czar jest jak szept,
Cisza jak noc,
Pieśni poszukuje
Za siedem dni,
Cienia ujrzysz
Blask ,uczyni cię
Jedną z nas.
I w ułamek sekundy zniknęła. Świeczki zgasły. Nicole została sama. W ciemności. Zasnęła.

sobota, 14 grudnia 2013

Prolog

Prolog


Ujrzał Ją skąpaną w blasku porannych promieni słońca. Wyglądała niczym anioł, który właśnie zstąpił z nieba. Wydawać by się mogło, że to sen czy jawa, ale ona była prawdziwa. I te jej oczy. Zupełnie nie pasowały do reszty jej delikatnej sylwetki. Takie kocie.Uwodzące. Zmysłowe. Mógłby patrzeć w nie godzinami. Ale teraz liczyło się tu i teraz. Była tu, jak najbardziej realna. Mógł jej dotknąć, ale tego nie zrobił. Nie chciał psuć jej nieskazitelności, przepięknej aury, która od niej emanowała. Głosem tysięcy uczuć, które przez niego przemawiały,kłębiły się w samym epicentrum jego ciała. powiedział: -Cześć. Płonął od środka, żarem gorętszym niż ogień.I nagle zniknęła. Dziewczyna z jego snów. Po raz kolejny się osunęła. Piękna bogini jego serca. Odeszła, nie powiedziawszy nawet słowa. Ale on wiedział. Wiedział, że nadejdzie taki dzień, w którym ujrzy Ją znowu.